Po publikacji wpisu Przepisy zawsze pod ręką jedna z osób na Twiterze zauważyła, że w artykule zabrakło czytnika Kindle. Uwaga o tyle celna, że postanowiłem zrobić specjalny wpis uzupełniający, bo i z Kindlem swego czasu eksperymentowałem jako elektronicznym, podręcznym zbiorem przepisów.
Kindle na pierwszy rzut oka wydaje się znakomity: mały, poręczny, czytanie mniej męczy wzrok, a bateria trzyma 20 razy dłużej niż zwykły tablet. Z tym optymistycznym nastawieniem zabrałem się za wgrywanie ustaw do czytnika, ale przy próbie używania go jako podręcznego zbiorku przepisów Kindle dla mnie poległ.
O ile technologia e-papieru (link do Wikipedii) jest bardzo fajna jeśli chodzi o komfort czytania dłuższych tekstów, które – jak tradycyjną książkę – kartkuje się strona po stronie, to jednak do użytku typu szybkie zerknięcie w konkretne miejsce (albo w parę miejsc) w jednej publikacji, Kindle się nie nadaje. Przesądza o tym dość słaba responsywność ekranu i relatywne wolne działanie, co przekłada się na dość trudną i niewygodną nawigację, jeśli chcemy zrobić coś więcej niż przewrócenie strony w przód i w tył. Zupełnie to nie przeszkadza jak się czyta książkę, ale do użytku typu zaglądanie gdzieś do środka publikacji, przeszukiwanie dokumentu, czy szybkie przerzucanie wielu stron Kindle skreśliłem.
Nie zmienia to faktu, że do „normalnych” zastosowań, czyli po prostu do czytania, Kindle jest bardzo fajny.

